Rozdział pierwszy 

Do szkoły podstawowej przy ulicy Ogrodowej w Suchedniowie mama wysłała mnie w 1964 roku.  Wiedzę z tego okresu edukacyjnego wpoiła mi jeszcze przed pójściem do szkoły. W jednej z klas szkoły zebrano wszystkie dzieci i sprawdzano obecność. Mnie nie wyczytano więc zgłosiłem to mamie, a ona jako nauczycielka tej szkoły załatwiła sprawę i zostałem pierwszoklasistą klasy I B. Pani Wójtowicz została moją wychowawczynią. Mama czasem chciała abym wychowawczyni dał czekoladę i dawałem tą czekoladę. Ta sytuacja stawała się dla mnie niezręczna, bo była to forma grzecznościowa której nie stosowali inni uczniowie. Kiedyś po lekcjach  wieczorem wyszliśmy z sąsiadem Tomkiem Czekajewiczem na łąkę. Biegliśmy przed siebie. Nagle Tomek upadł. Okazałą się na łące było kiedyś ogrodzenie. Drut który był częścią tego ogrodzenia spowodował upadek. Ja że byłem niższy przebiegłem pod drutem a Tomek już nie. On i jego brat jako jedyni w okolicy chodzili do szkoły podstawowej na Kieleckiej, inne dzieci z sąsiedztwa chodziły do szkoły na Ogrodowej. W mojej klasie część dzieci była z Domu Dziecka. Byłem bardzo wybieganym dzieciakiem. Razem z Leszkiem Wawrzyńczakiem  po lekcjach ścigaliśmy się w drodze do domu. Kto pierwszy przybiegł do ulicy Bodzentyńskiej ten wygrywał. Leszek Wawrzyńczak był z Domu Dziecka. Kiedy otrzymałem świadectwo jako pierwszoklasista wracałem do domu. Jakieś starsze uczennice chciały zobaczyć moje świadectwo. Pokazałem im je , a one mi pogratulowały wyników. W tym czasie państwo Czekajewiczowie z synami przenieśli się do nowo wybudowanych bloków na Bugaju.

W wakacje przychodziłem nad rzekę. Kiedy wyszedłem z domu rano to wracałem wieczorem. Rzeka a właściwie rzeczka tylko gdzie niegdzie miała wgłębienia w korycie które pozwalały na pływanie i nurkowanie. Od 1962 roku na ul. Sportowej zaczęto budować zakład ceramiczny do produkcji  rur. U Zbyszka Miernika wynajmowali pokoik anglicy którzy pomagali w budowie kombinatu. Po pracy ci anglicy kąpali się w rzece. Tam na środku rzeki był mała wysepka z pniakiem ściętego drzewa. Z tego pniaka skakali do wody wykonując salta. Kiedyś Zbyszek przyniósł balię do prania i udało mu się na tej bali pływać jakiś czas. Kiedy po ulewie woda w rzece była wysoka i rwąca to z prądem rzeki udało nam się przepłynąć 100 metrów. W czasie tych ulew woda przybierała czerwony kolor przez to że wypłukiwała glinę ze swojego  koryta. Kiedyś na Berezowie Fredek Biela i Romek Dąbczyński łowili na wędkę ryby. Jakieś dziecko cygańskie się topiło w rzece i oni je uratowali. W ramach podzięki zostali zaproszeni na cygańskie wesele. To wesele było w lesie na Baranowskiej górze. Hucznie się tam bawili, jedli i tańczyli. Opowiadał mi o tym Fredek. Cyganów widywałem osobiście na odpustach. Rozmyślałem o tym że cyganki mogą wróżyć, a jeśli się wróży to można też osiągnąć czarodziejską moc. Pewnego razu zimową porą ze Zbyszkiem bawiłem się na skutej lodem rzece tam gdzie wcześniej anglicy pływali latem. W pewnej chwili lud się załamał i wpadłem do wody. Zbyszek wyciągnął nogę ja się jej chwyciłem i szybko wyszedłem na brzeg. U babci Miernikowej która mieszkała bliziutko tego miejsca zdarzenia wysuszyłem się i ogrzałem.

Kiedy miałem iść do drugiej klasy mama powiedziała mi że przepisuje mnie z klasy B do klasy A abym się uczył w klasie ze zdolną młodzieżą. Od września chodziłem już do klasy II A. W tej klasie była Emilka Wędrychowska. Kiedyś szła naprzeciwko mnie na ulicy. Ja przeszedłem na drugą stronę ulicy bo się bałem dziewczyn i większych skupisk ludzi. Lęk był spowodowany nerwicą o której nikt nie wiedział. Kiedyś nasza wychowawczyni Barbara Miernik powiedziała że jest zajęta i że na jedną lekcje Emilka ją zastąpi. Opowiadała nam Emilka o tym jak jej mama szła przez burzę na otwartej przestrzeni i cudem uniknęła uderzenia pioruna. Umiała ona nawet pięknie mówić i wszystkie dzieci jej słuchały. Prawie prowadziła agitację na rzecz religii, bo opowiadała że aby wypełnić jakieś postanowienie religijne musiała przez sześć miesięcy iść do spowiedzi w każdy pierwszy piątek miesiąca. Miała ona ciotkę w Ameryce. Ta ciotka ich odwiedziła. Kiedy odjeżdżała to wiadomo były że już się nie zobaczy z Emilką. Przez to rozstanie Emilka płakała na przerwie. Któregoś dnia mama przed lekcjami wysłała mnie po chleb. Kiedy wracałem chłopak w moim wieku kopnął mnie w twarz. Kiedy przeszedłem do szkoły byłem spóźniony bo mama musiała mi opatrzyć podbite oko. Zamiast wejść chodziłem niepewnie przed drzwiami klasy. Wtedy wyszła wychowawczyni i kazała powiedzieć co sie stało? Ja z płaczem opowiedziałem o zdarzeniu.  

 

W tej szkole nauczyciele nie prowadzili agitacji politycznych mimo że wisiały portrety przywódców politycznych  w każdej klasie.  Wiadomo tylko było że każde dziecko musiało uczestniczyć w pierwszomajowych pochodach i znać funkcjonujące struktury polityczne. Mój ojciec o polityce nic nie mówił. Był ogólnie szanowany w środowisku bo pracował w komisji poborowej. Miał wpływ na decyzje komisji poborowej. Jeśli poborowy miał żonę i dziecko to wtedy ojciec poborowemu załatwiał z tego tytułu odroczenie od służby wojskowej. Józef Paluch chciał aby go wysłać do żandarmerii wojskowej i ojciec mu to załatwił. Józek mieszka na Błocie pod samym lasem i może o tym opowiedzieć więcej. Jakiś rolnik z naszej gminy przyjechał do nas i załatwiał z ojcem odroczenie, a że było późno to spał u nas. Bawiłem się w domu kołami pasowymi do pasów transmisyjnych. Ojciec załatwił wytoczenie tych kół na tokarce dla wuja Antka z Ciszycy.

Na religię chodziliśmy raz w tygodniu do domu ludowego przy kościele. Na te lekcję nie przychodziły dzieci z Domu Dziecka. Na którejś lekcji pochwaliłem się że mój ojciec jest kierownikiem komisji poborowej. Ksiądz rzucił wtedy we mnie jakąś listewką i ja tę listewkę chwyciłem tak sprytnie że nie uderzyła mnie w twarz. Wtedy księdzu mina oklapła. Na tych lekcjach religii nic się prawie nie działo. Pamiętam że ksiądz onanizowanie nazywał samogwałtem. W sąsiedztwie mojego domu była łaźnia. Kiedy byłem w tej łaźni pod prysznicem zagadała do mnie jakaś dziewczyna. Rozmawialiśmy tak ze sobą beztrosko bo oprócz nas nie kąpał się nikt. Ja wymyłem się pierwszy i zamiast poczekać na nią ruszyłem do domu. Przyczyną takiego zachowania było to że byłem wtedy zakochany platonicznie w nauczycielce. Była to miłość wzniosła wolna od zmysłowych i seksualnych aspektów.

W domu Towarowym w Suchedniowie zauważyłem piękne okulary przeciwsłoneczne. Pragnąłem je kupić. Były wyprodukowane na podobieństwo oczu kobry. Jednak nie było mnie na nie stać. Kiedy wracałem do domu to na przeciwko szedł  chłopaka z Wierzbki na którego ramieniu siedziała kawka.

Na telewizję chodziłem do wuja Ignaca i cioci Marysi. Ich syn Romek i córka Dorota to moje cioteczne rodzeństwo. Bawiliśmy się w ''ciepło i zimno''. Wtedy w telewizji nadawano dla dzieci serial pt. Smok Danek. Kiedyś przyszedłem w gumowcach i kiedy je zdjąłem ciocia Krysia roześmiała się na widok moich króciutkich spodni. Na te spodnie mówiono teksasy i one w PRL-u  udawały dżinsy, tyle tylko że po praniu się kurczyły. Kiedy tam byłem raz przyszedł w kawalerkę do cioci Krysi pan Maciek Grzelka. Pan Maciej Grzelka był trenerem lekkoatletyki i trenował płotkarzy w klubie Granat Skarżysko. Ciocia zakazała nam dzieciom wchodzić do jej pokoju kiedy on przyjdzie. To był salon cioci, babci i dziadka.

Miałem za kumpla w klasie Szczepana Piętę. Przed lekcjami kopaliśmy piłkę przeklinając przy tym, a w klasach były prowadzone lekcje przy otwartych oknach. Pan Włodarczyk uczył w jednej z klas. Zawołał przez okno abyśmy przyszli do tej klasy.  Na oczach klasy postawił nas na baczność. Musieliśmy tak stać za to przeklinanie aż do przerwy. Ze Szczepanem poszliśmy do klubu Orlicz Suchedniów aby zapisać się do trampkarzy u trenera Henryka Obary, jednak nic z tego nie wyszło.

W szkole bardzo biegaliśmy na przerwach. Przy jednej zabawie w berka złamałem rękę. Jako  że to było w szkole mama załatwiła odszkodowanie za które kupiła encyklopedię, słownik języka polskiego i trylogię Sienkiewicza. Kumpel Wiesław Tąporkiewicz też złamał rękę. Jarek Gałczyński i inni rówieśnicy zaczęli go przezywać Kola. Później tym samym przezwiskiem nazywali mnie. Było nas dwóch z tą samą ksywą. Taka jest historia powstania mojego przezwiska.

Rozdział II

W rodzinnej wsi mojej mamy prawie przed każdym domem były zasadzone kwiaty za płotem.

Będąc tam co roku na wakacjach nad rzeką Wisłą miałem za wzór mojego brata ciotecznego Hirka, a on już za dziewczynami się oglądał. Tam też w tej Ciszycy Górnej do Wiesława Iwana naszego rówieśnika przyjechała Danka z Kędzieżyna Koźla. Baraszkowała ona sobie razem z Hirkiem w lesie. Staliśmy raz wieczorem w kilkoro dzieciaków. Ja, Alek Iwan, Hirek, Danka, Aśka  i Teresa. Danka zagadała

         -U nas na targu jakiś facet zwrócił uwagę woźnicy żeby nie bił konia na postoju

         -Bicie konia oznacza onanizowanie -wytłumaczył mi Hirek

         -Bana to po śląsku pociąg. Jak pociąg gwiżdze to mówią wtedy wyje bana w lesie-    ciągnęła Danka. 

Chwile żeśmy jeszcze tak dyskutowali, aż wreszcie oni poszli do lasu a ja jako mały dzieciak zostałem w domu. Na drugi dzień kazałem Hirkowi opowiedzieć jak było. A on relacjonował.

          -Było tak że biegaliśmy po lesie. Alek z Danką gdzieś się zaszyli w wyniku czego pocałowali się. Ja miałem być jej kochasiem a stało się inaczej. W ósmej klasie szkoły podstawowej  jest przedmiot Nauka o człowieku. Z podręcznika do tej nauki można wyczytać wiadomości seksualne. Będziesz się o tym uczył w ósmej klasie.

Po tej wypowiedzi przyszedł sąsiad Sas i chciał aby mu pomóc w wytępieniu chomików na  polu. Poszliśmy we czterech ja Hirek, Józek Sas i jego ojciec. Na tym polu zboża rozsiedliśmy się i było sporo wolnego czasu więc Józek zaczął mówić kawał.

           - W pracy na polu zrobiono przerwę na posiłek. Na przeciwko Mańki usiadł chłop. Miał na kolanach talerz z kaszą. Mańka siedziała na przeciwko niego i była bez majtek. Ten chłop powiedział. Mańka schowaj pizdę bo mi chuj kaszę wysypie.

           -Ha, ha, ha, ha  zaśmiałem się.

Kiedy Józek opowiedział ten kawał jego ojciec wlał do nory chomika wody. Czekaliśmy jakiś czas aż wreszcie pan Sas zauważył że chomik wyszedł z nory. Wziął do ręki tyczkę i go zabił.

Wuj Antek był pracowity i za zbudowanie ogrodzenia na obornik otrzymał nagrodę. Kiedyś była taka ulewa że woda płynęła drogą i wlewała się na podwórko. Byliśmy raz na rybach na rzece Kamiennej. Jednak nie złapaliśmy nic. Zauważyłem że ktoś zostawił złowione ryby na brzegu rzeki. Miały one w pysku patyk aby nie odpłynęły. Nikogo nie było widać w pobliżu. Hirek był uczciwy i postanowił że nie przywłaszczymy sobie tych ryb zostawionych tam przez innych wędkarzy. Był on anty komunistą i nacjonalistą.  Pojechaliśmy raz jak zwykle w niedzielę na msze. Kiedy wracaliśmy w przeciwną stronę jechały inne rodziny furmankami aby się pomodlić. Na jednej z takich furmanek zauważyłem młodą panią która nosiła okulary przeciwsłoneczne takie jakie ja chciałem sobie kupić. W Ciszycy było kino objazdowe. Przyjeżdżał pan na motorze i w remizie wyświetlał filmy. Hirek wziął mnie do tego kina i oglądaliśmy film pt. Agent nr. 1.

Wuj Antek kupił mu akordeon. Zabrał mnie raz Hirek na lekcję muzyki do szkoły w Ciszycy. Ta szkoła jeszcze niedawno była drewniana, ale zbudowano nowoczesną. Było tam kilkoro dzieci. Jedna dziewczyna wierzyła w zabobony i powiedziała że trzeba liczyć białe kaski przejeżdżających motocyklistów. Kiedy się naliczy 20 kasków to wtedy można pomyśleć marzenie i ono się spełni. Wuj Antek walczył z bandą UPA i miał uprawnienia kombatanta. Moja babcia Maria wierzyła w moce nadprzyrodzone i opowiadała że była świadkiem ich występowania. Kiedyś pojechała do Sandomierza. Kiedy wróciła dowiedzieliśmy się że widziała wyścig kolarski przejeżdżający przez Sandomierz. Tam babcia była członkinią zakonu. Miała nawet swój habit zakonny. Wuj karcił dziadka za to że nie pracuje, a jemu zanikły siły ze starości.

U wujostwa w salonie było radio z adapterem, ładny dywan, duży tapczan, szafa i toaletka z lustrem. Na tapczanie spała ciocia Zuzia ze swoją córką Ewą i wujem Jankiem. Przyjeżdżali tu z Bytomia. Ciocia dla babci przywoziła za każdym razem cytryny. Ewa Zapalska mówiła do mnie

                 -zobacz robię mostek- i robiła na dywanie mostek gimnastyczny

Pokazywała też że potrafi trzymać za plecami wstążkę, w rękach oddalonych od siebie o 20 cm. i przeciągać nad głową przed siebie. 

Ciocia znając jej zdolności zapisała ją do szkoły baletowej która się mieściła naprzeciwko ich mieszkalnego bloku.

W Leśnych Chałpach które są częścią Ciszycy byłem kiedyś w domu który zamieszkiwała rodzina Zapalskich. Mieszkała tam ciotka Ewy. Jak się szło do Leśnych Chałp to po drodze mijało się szuwary za którymi było jeziorko. Pływał tam łódką Staszek Mróz. U tego Staszka jadłem pyszne czereśnie szklanki.

Mieliśmy też rodzinę wuja Mietka w Łodzi. Ta Łódź była też miejscem zamieszkania cioci Lucyny która była starą panną. Ja moja mama i siostra wybraliśmy się kiedyś w odwiedziny do nich. Ciotka mieszkała w ubogiej suterynie. Wyszedłem z tego mieszkania na hol. Wtedy podszedł do mnie mój rówieśnik. Jako że był skłonny do zaczepki wróciłem do mieszkania.

U wuja Mietka było bardzo nowocześnie. Mieszkali z ciocią Anielą i córkami Jolą i Małgosią  w dzielnicy Widzewa. Były tam już wybudowane szerokie ulice i duże bloki mieszkalne. Mieli telewizor na który nas było nie stać.

W któreś wakacje kiedy byłem dojrzalszy Hirek poznał się z dziewczynami które tak jak ja przyjeżdżały do rodziny i pomagały przy żniwach. Wtedy poznałem Alicję z Wałbrzycha i jej siostrę cioteczną z Siedlec. Poszliśmy raz na zabawę taneczną do Ciszycy Dolnej. Wcześniej byłem tam na zabawie i tańczyłem z moją siostrą i nie za bardzo tańce mi wychodziły, dlatego z partnerkami poszliśmy na spacer. Całowanie, spacerowanie i przytulanie trwało do rana. Ciszyca jest jedną z tych wiosek w której rosną malowniczo wyglądające wierzby rosochate. Pod tymi wierzbami była idealnie równo wydeptana ścieżka po której jeździłem rowerem. W głowie miałem piosenki Niemena które słuchał Hirek. Miał wtedy jego 2 płyty i kilka innych między innymi Jacka Lecha. Pomagałem wujostwu przy żniwach. Hirek siedział na kosiarce i zatrzymywał  ścięte zboże. Kiedy się utworzyło na tyle zboża aby wyszedł z tego snopek zwalniał blokadę i zborze lądowało na ściernisku. Kobiety wiązały to zborze w snopki. Ja powoziłem kosiarką którą ciągnęły dwa konie. Niektóre rodziny we wsi nie miały tylu pomocników. Taki Maniek aby zwieźć zboże z pola jechał po zborze sam i sam układał je na furę. Mówiła mi o tym moja siostra cioteczna Teresa. Mieszkał Maniek z siostrą Heleną i rodzicami w sąsiedztwie. Ich rodzina miała wspólną studnię z rodziną Sasów. Przy tej studni u Sasów było też koryto do pojenia krów i koni. Hirek dobrze się uczył i przyjęli go do Technikum Mechanicznego w Łodzi. Któregoś lata namówił swoich kumpli z technikum Bułkę i Gipsika aby przyjechali do Ciszycy. Bułka miał ze sobą super brzmiącą gitarę. Mówił nam co mamy śpiewać i śpiewaliśmy wieczorami. Najczęściej była to piosenka erotyczna pt. Przy blasku księżyca. Piosenka była o onanizowaniu się. Widocznie przez to że spałem z Hirkiem na sianie nie onanizowałem się, a ta wiedza tak mi potrzebna oddalała się. Śpiewaliśmy  też  piosenkę pt. Włosy. Inna piosenka śpiewana przez nas pt. Dym kadzideł została prawie całkiem zapomniana. Zapamiętałem tylko niektóre słowa tej piosenki. Wychodziliśmy na jedyną górę w Ciszycy która należała do gór Pieprzowych. Te góry leżą między Ciszycą a Sandomierzem. Siedząc na tej górze śpiewaliśmy donośnie. Bułka był kobieciarzem , więc się upominał o jakąś dziewczynę. Hirek mu naraił swoją siostrę Teresę. Ta Teresa później się uczyła z nimi w Technikum Mechanicznym razem z Alkiem Iwanem. Bułka i Gipsik przezywali Hirka Wikary. To przezwisko pasowało do niego. Kiedy mama Hirka usłyszała to przezwisko zakazała go tak nazywać. Miał on o jedną ciotkę więcej w Łodzi niż ja. Była to siostra jego mamy Irena. Wyszła ta pani za mąż za Łodzianina i spłodziła mu dwie córki Bożenę i Elżbietę. Tak jak ja te dziewczyny czytały książki Karola Maya.

 

Rozdział III

Szkoła wysyłała nas na wycieczki abyśmy nauczyli się historii polski. Zwiedziliśmy Sandomierz, Wawel, Pałac Kultury, Łazienki, łańcucki zamek, park chorzowski i Święty Krzyż. Dużo autobusów ze szkolną młodzieżą przyjeżdżało na Świętokrzyskie dymarki. Pojechaliśmy i my. Były to dymarki które miały jedną z najprężniej zorganizowanych imprez dymarkowych. Artyści na tych dymarkach nawet dobrze się prezentowali. Scen artystycznych było kilka. Podeszliśmy do jednej ze scen. Całkiem dobrze jakaś wokalistka śpiewała z zespołem. Jednak oglądało ten zespół tylko dwóch moich kumpli i ja. Ilość członków zespołu przewyższała dziecięcą nieuświadomioną kulturalnie widownię. Kiedy poszliśmy do lasu ktoś na gitarze zagrał i zaśpiewał piosenkę pt. Venus zespołu Schcking blue. Była ta piosenka do kupienia tylko na pocztówkach dźwiękowych. Ja ją znałem dlatego że mój brat cioteczny Hirek mi ją puszczał.

 

Z Wiesławem Tomporkiwiczem, Wojtkiem Pietrasiewiczem i Zbyszkiem Miernikiem wychodziliśmy wieczorami na miasto słuchając radia tranzystorowego. Wspólne nasze chodzenie na jagody i grzybobranie wspominam miło. Kiedy wracaliśmy z grzybami kąpaliśmy się w małej sadzawce o okrągłym kształcie. Postanowiliśmy iść kiedyś na wycieczkę do kamienia Michnowskiego. Ten kamień wielki jak dom spoczywa w lesie. Szliśmy do Michniowa i z Michniowa przez las jakieś 3 kilometry pod górkę. Tam był ten kamień, a nieopodal stała wieża widokowa. Zbudowana była z drewnianych bali. Wiesiek i Zbyszek weszli na sam szczyt a ja nie bo się bałem wysokości. Kiedy byłem sam w tym lesie ugryzł mnie jakiś sporej wielkości owad w szyję. Twarz mi opuchła jak bania. Chłopaki zostali przy tym kamieniu a ja cały czas rycząc szedłem sam do domu. Na drugi dzień opuchlizna zeszła i wyzdrowiałem. Byliśmy też kiedyś raz na zabawie w Michniowie. Zbyszek pił piwo i rozmawiał ze swoimi siostrami ciotecznymi. Basista z zespołu grającego do tańca czasami udawał że gra. Wiesiek podszedł do jednego mężczyzny i uderzył go w twarz. Wtedy wszyscy mężczyźni zaczęli się bić. Przypominała ta bijatyka scenę z westernu. Ja drżałem bo byłem znerwicowany. Podszedł do mnie Zygmunt Sobocha i przeprosił za rozróbę. Nie piłem i nie paliłem i dlatego nie urządzałem swoich imienin ani urodzin. Będąc kiedyś u Zbyszka zauważyłem książkę na tapczanie pt. Mały książę. Zacząłem ją czytać. Ta książka zwróciła moją uwagę tym że była arcydziełem. To była książka którą czytała siostra Zbyszka Marta, na którą mówiłem ciociu. Ja często czytałem książki wypożyczone z biblioteki publicznej.

Na Pasterniku mieszkali chłopcy którzy postanowili zorganizować w któreś wakacje bieg przełajowy. Start i meta była przed domem w którym mieszkały rodziny Kutwinów, Nawrockich i Gałczyńskich. Czesiek Gałczyśki co jakiś czas wypuszczał zawodnika. Kiedy obliczył wyniki okazało się że ja wygrałem. Zbyszka inicjatywą było to że zbudował skocznię do skakania. Ja zapisałem się do klubu Granat Skarżysko i trenowałem skok w dal. W tym klubie trenowali ze mną Rysiek Rosiński, Robert Bętkowski, Wiesław Matyga i wielu innych. Największe osiągnięcia wśród nas miała Alicja Kołda która z moją siostrą chodziła do liceum. Zdobyła mistrzostwo polski juniorów w skoku w dal. W zimowe wieczory nasze treningi odbywały się na sali gimnastycznej w Szkole TZN. Na jednym treningu trener postanowił że zagramy w pozycji gdzie dłonie rąk i nogi musiały dotykać parkietu ze zwróconymi plecami do podłogi. Przy tej pozycji wystąpiły u mnie zawroty głowy spowodowane skutkami ubocznymi Hydroksyzyny. To przyczyniło się do króciutkiej przerwy w treningu.

Kiedy trenowałem na stadionie skoki to trener płotkarzy Maciej Grzelka  mi się zapytał

-         czy znasz Krystynę Miernik?

-         Tak to moja ciocia-powiedziałem

-         Ja kiedyś do niej chodziłem w kawalerkę-napomknął

                   

Zbyszka przyjęli do Liceum Ogólnokształcącego w Bliżynie. Opowiadał mi o nauczycielu fizyki Furmanku. Ja z tym nauczycielem zetknąłem się na zawodach młodzików o mistrzostwo powiatu. Mimo że wychował pan Furmanek dobrych zawodników w skoku w dal i w zwyż, to ja zostałem mistrzem powiatu i pojechałem na mistrzostwa województwa, które wygrałem. Mój trener w Granacie powiedział że mam zapewnione przyjęcie do szkoły średniej w TZEnie. Jednak ja wybrałem Technikum Leśne. Na karierę sportową nie było szans z tego też powodu że bałem się widzów. Było to wynikiem nerwicy.

-          

Moja rodzona siostra Elżbieta kupiła płytę Czewonych Gitar. Ta muzyka mnie wciągnęła i namówiłem rodziców na kupno gitary. Uczęszczałem jakiś czas do ogniska muzycznego. Hirek jechał kiedyś do Łodzi i wstąpił do nas. Pokazał mi jak się gra na gitarze piosenkę pt. Rum Helka. Jako dziecko nie wiedziałem że moje zasypianie które trwało 15 minut dłużej niż zwykle było jeszcze bardzo dobrym zasypianiem i poskarżyłem się mamie że nie mogę usnąć.  Jednak mama nie wchodziła w szczegóły i poszliśmy do pani doktor. W mojej karcie choroby z przychodni widnieje data 11 grudnia 1970 roku kiedy przypisano mi Hydroksyzynę. W tym, czasie władze podniosły ceny artykułów spożywczych i robotnicy w Gdańsku zaczęli się buntować. Zostali krwawo stłumieni przez rząd Władysława Gomułki.  Mnie wtedy Hydroksyzyna wyleczyła z nerwicy. Od razu po zażyciu stałem się innym człowiekiem. Dała mi ona zdolności aktorskie. Moja mowa, twarz i pismo stały się piękniejsze. Zakodowała mi uczciwość i minimalizm. Jednak dawanie uważałem za grzech. Kiedyś któregoś wieczora będąc na Pasterniku chwaliłem się moją wymową przed Zbyszkiem i Wieśkiem i oni jakby w podzięce pocałowali moje buty. Jednak kiedy lek przestał działać moje zdrowie było nadszarpnięte przez skutki uboczne Hydroksyzyny. Miałem liczne drobne uszkodzenia. Nie mogłem szybko oddawać moczu, we włosach była jakaś gęsta łupież. Wzrok nie tolerował kanciastych przedmiotów, a następne dawki leku przestały leczyć. Domyśliłem się że tu chodzi o coś więcej dlatego że jakaś wróżka za pomocą telepatii podpowiedziała mi abym troszkę kradł i podpalał to mi to będzie figlarnie wypominane. Zaznaczyła że mam też coś kupić w Gdańsku.

W tym okresie moje oceny w szkole z dobrych przeistoczyły się w dostateczne dlatego że się nie przykładałem do nauki. Tak więc trójki w dzienniku nauczycielskim wyzwoliły karę karząc trującą Hydroksyzyną. Moja osobowość została zmieniona w tym czasie kiedy Hydroksyzyna wywierała leczniczy wpływ. Poczułem się wtedy wyzwolony z zakochiwania się w kobietach, a dążenia seksualne zaczęły dominować. Jednak zastanawiał mnie fakt że Hydroksyzyna jest niebezpieczną trucizną i mówienie o niej lekarstwo to zbrodnia dla ludzkości. Jakaś moc kazała mi zostać buntownikiem by wyeliminować trucizny uznawane za leki w sposób niepojęty dla rozumu. 

Ze Zbyszkiem zaczęła chodzić Zosia która mieszkała na Bugaju w blokach. Widać było że ta znajomość ma przed sobą przyszłość. Wychodziliśmy na spacery już jako pięcioosobowa ferajna. Ja Wojtek, Wiesiek, Zbyszek i Zosia. Zdzisław Miernik mój kuzyn mówił mi

                 -chodzicie z tą Zośką, tylko że was jest czterech a ona jedna.

U Wieśka w domu Zośka przeprowadzała seanse spirytystyczne. Używali talerzyka z zaznaczoną strzałką, alfabetu i słów tak i nie rozpisanych na kartce. Kiedy Zosia przywoływała ducha talerzyk unosił się w górę. W odpowiedzi na pytania wskazywał strzałką na talerzyku literę lub słowa tak lub nie. Wszyscy uczestnicy musieli trzymać na talerzyku palce dłoni złączone z palcami partnera. Nie wiadomo jakie z tego płynęły korzyści dlatego że ja w tym nie uczestniczyłem. Znam to tylko z ich opisów.

Zabraliśmy raz Zosie na wycieczkę do michnowskiego kamienia. Z wierzy widokowej która tam była wcześniej, została tylko sterta belek. Zośka wczołgała się do małej jaskini w tym kamieniu, Zbyszek sugerował z nią kontakt seksualny. Ja mu miałem niby przytaknąć ale nic nie mówiłem bo nie wiedziałem o co mu dokładnie chodzi. Zośka uczęszczała do Liceum Ogólnokształcącego w Bodzentynie. Jednym z przedmiotów w tym liceum był język francuski. Kiedyś paliliśmy ognisko nad rzeką naprzeciw domu Wieśka. Na ognisku byli Wiesiek jego siostra Teresa ja, Zośka i Zbyszek. Teresa uczyła się razem ze mną w jednej klasie szkoły  podstawowej. Zośce zachciało się zapasów ze mną i wylądowaliśmy w rzece. Mimo że był wieczór ja na nią nie krzyczałem za takie dziwne zachowanie. Teraz jest co wspominać.

Rozdział IV

Moja ciocia Lucyna będąc w Ciszycy namówiła babcię Marię aby ta pojechała z nią do Łodzi. Kiedy przejeżdżały przez Skarżysko musiały zmienić pociąg. Przesiadka z jednego pociągu do drugiego miała tragiczne skutki. Przechodząc na skróty weszły pod stojący pociąg. Ten ruszył kiedy babcia przechodziła pod pociągiem w wyniku czego najechał jej na nogi. W szpitalu została amputowana jedna noga a drugą włożono w gips bo była złamana. Potrzebna była krew więc zgłosił się Jacek Szybowski szwagier Zbyszka. Zachodziły problemy z ubezpieczeniem mojej babci bo pracowała na roli, a wtedy jeszcze rolnicy byli nie ubezpieczeni. Jednak później to ubezpieczenie rolnikom przyznano. Moja babcia po wyjściu ze szpitala zamieszkała u nas.

Ja w szkole otrzymywałem w nagrodę na koniec roku szkolnego książki za osiągnięcia sportowe. Swoją postawą imponowałem kierownikowi panu Majce. Raz otrzymałem książkę pt. Puszkarz Orbano, a innym razem mogłem sobie wybrać książkę w księgarni w której sprzedawała moja ciocia. Wybrałem wtedy książkę pt. Dobry wieczór lato, dobry wieczór miłość. Pan Majka opowiadał nam na lekcji wychowania obywatelskiego też o sobie. Ciekawa była historia o tym że postanowił się dokształcać i wysłał podanie na uczelnie. Jako że mu uczelnia nie odpisywała poszedł do dziekana. Dziekan mu mówił że podania nie otrzymał. Wtedy pan kierownik schylił się i zajrzał pod biurko. Tam leżało podanie naszego kierownika. Mogę dodać że byłem takim leniem że w podobnej sytuacji pod biurko bym się nie schylił.

O moich predyspozycjach kształtujących moją przyszłość wiedziałem mało. Poznawanie ich dopiero się realizowało. Wierzyłem w naszego pana kierownika mimo że w śród uczni miał złą opinie. Jednak to my źle się zachowywaliśmy. Natomiast o nauczycielu panu Włodarczyku uczniowie nie mówili źle. Mogło to być spowodowane tym że  na lekcji dowcipkował. W roku 1971 ósme  klasy rozgrywały turniej piłki nożnej. Mimo że byłem w siódmej klasie pan Włodarczyk chciał abym pomógł chłopakom z ósmej klasy. Grałem w jednym meczy do przerwy. Abym grał w drugiej połowie nie zgodzili się zawodnicy i pan Włodarczyk zastąpił mnie Darkiem Malczykiem.  

Jako że byłem zawodnikiem Granatu wysyłano mnie na obozy sportowe. Pierwszy raz pojechałem do Szydłowca. Tam w internacie szkolnym zawodnicy spali, a na stadionie przy szkole były treningi. Poznałem trzech zawodników z Sandomierza. Andrzej Rupala wyróżniał się wynikiem w trójskoku. Nosił okulary nawet je przymierzałem. Były prawie zerowe. Jego wynik jest jeszcze dzisiaj rekordem województwa. Nasz trener popisywał się rzutami dyskiem. Podziwiałem go. Podobno pływał też świetnie w pobliskim zbiorniku który powstał w wyniku wydobywania kamieni. Mówili mi o tym chłopaki.

W ferie zimowe pojechałem na zgrupowanie lekkoatletów w Pionkach pod Radomiem. Co dzień chodziliśmy na basen i mieliśmy zajęcia w hali. Miałem taki charakter zbuntowany że  pozwoliłem sobie przy chłopakach z pokoju na plucie. W sposób niezamierzony oplułem skarpetki Ryśka Rosińskiego. Rysiek się sprzeciwił na to zachowanie i było mu smutno.

To oplucie mogło być karą nadprzyrodzoną dla Ryska za to że trenerzy namówili go na oszustwo we współzawodnictwie sportowym. Kiedyś miałem pobiec na zawodach w sztafecie młodzików 4x100m. Trenerzy zastąpili mnie Ryśkiem, a wiadomo było że on był juniorem i to było nieuczciwe. Gdyby sędziowie się dowiedzieli zdyskwalifikowali by nas. Pysiak, Bełczewski i Swierczyński byli to miotacze z Radomia, którzy też ze mną w tym pokoju spali. Mówiono o tym że jakiś chłopak chciał przymierzyć buty którejś  dziewczyny i rozerwał je. Podobno ona płakała. Mnie jakiś dowcipniś swoją spermą ochlapał prześcieradło. Był to znak od mocy że mam się nauczyć onanizować. Ja tego znaku nie przyjąłem wtedy za wskazówkę, a powinienem bo to by uniezależniło mnie od tego że muszę być przypisany partnerce jako jej własność. Sylwestra nasi trenerzy nie byli w stanie nam zorganizować. Mogli by chociaż  próbować uczyć nas wcześnie tańczyć. Okazało się że magnetofon grał za cicho. Troszkę pomógł sąsiad naszego obozu. Przyniósł niby lepszy sprzęt, ale nikomu się nie chciało już tańczyć.

W szkole nasza wychowawczyni Dorobczyńska wystawiła w klasie gabloty z różnymi rodzajami kamieni. Ja je postawiłem w takie miejsce że ich nie było widać. Za karę zostałem przeniesiony z klasy A do klasy B. Ja bym tego nie uczynił gdyby nauczano wychowania seksualnego, a Hygroksyzyna leczyła a nie truła.

Wojtkowi Pietrasiewiczowi zachciało się urządzić prywatkę przy płytach. Puszczał nam swoje płyty do tańca. Z jego siostrą Krysią wieczorem podczas tej prywatki wyszliśmy nad rzekę i tam ją pocałowałem. Razem z Krystyną chodziliśmy do tej samej klasy.

Na początku lata 1971 r. było ogłoszenie nadawane przez głośniki w radiowęźle Suchedniów. Potrzebowali chłopaków do czyszczenia rowów. Pożyczyłem od dziadka narzędzi i czyściliśmy te rowy ze Zbyszkiem. Wtedy podszedł do nas jakiś pan w sile wieku. Opowiadał że kocha Paderewskiego. Zamierzał nam wpoić troszkę kultury.

Nasze ósme klasy w 1972 r. grały turniej międzyszkolny w piłce nożnej. Graliśmy wtedy ze Szkołą Podstawową nr.2 za rzeką. Był w tym meczu podyktowany rzut wolny. Ja strzeliłem tego wolnego, a Wiesław Pajek skierował piłkę do bramki. W starciu wywalczyliśmy też rzut karny, którego zamieniłem na bramkę. W wakacje pojechałem na obóz sportowy do Włoszczowy. Od dworca na nocleg jechaliśmy podstawionym autobusem. W autobusie jeden z trenerów zapytał mi się.

                                             Jaką dyscyplinę uprawiasz?

                                             Skok w dal-napomknąłem

                                             Ja się pytałem o dyscyplinę a nie o konkurencję- odparł

Miałem reprezentować województwo na VI Igrzyskach Młodzieży Szkolnej i mistrzostwach polski młodzików w Łodzi. Sportowcy reprezentowali różne dyscypliny. Wiedziałem że nie odegram roli na tych mistrzostwach, ale nie wiedziałem że mam szansę aby poprawić rekord województwa w skoku w dal. Mogłem trenować aby to osiągnąć jednak pobyt na obozie wpisał się w odpoczynek. Na dodatek trener powiedział że wystąpię też w trójskoku. Nie kazał mi pracować nad wyznaczeniem rozbiegu, a takiego treningu potrzebowałem. W łikend odwiedzinami zaszczyciło nas słynne małżeństwo Sarnów którzy byli trenerami. Nad jakimś strumykiem rozsiedliśmy się dla zabawy. Ci państwo grali wtedy w brydża. Chłopaki wrzucili dla kawału dziewczynę do tego strumyka. Wieczorem mnie na ognisku dziewczyny dla żartu opatuliły papierem toaletowym. Gorzej było w Łodzi. Na stadionie ŁKS przed wypełnioną po brzegi widownią musieliśmy wykrzyczeć przysięgę sportową stojąc rozstawieni w szyku na murawie stadionu. Po tej przysiędze był nudny mecz piłki nożnej. Polska reprezentacja grała z jakąś drużyną. Spaliśmy na studenckim osiedlu Lumumby. Podczas posiłków można było obejrzeć sportowców odzianych w dresy z barwnymi napisami klubów polskich. Przyglądałem się i podziwiałem. Nasi miotacze Bełczewski i Świerczyński pokłócili się. Przez okno wyzywali się nawzajem. Później młociarza Sławka Bełczewskiego widziałem z ręką na temblaku, ale nie wchodziłem w szczegóły. Nie odegrałem w Łodzi dużej roli bo większość skoków miałem spalonych. Kiedy siedziałem na stadionie oglądając zawody przy mnie stała dziewczyna z oszczepem w dłoni. Cała była we łzach. Byłem na stadionie wtedy kiedy opuszczali go już organizatorzy. Przysiadł się wtedy jakiś chłopak. Opowiadał że jest trójskoczkiem z Łodzi ale że miał kontuzję nie występował. Chwalił się wynikami.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga